Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo.
D.H. Lawrence
To zdanie mocno oddaje to, co ostatnio dzieje się w mojej
głowie i życiu. Minął pierwszy tydzień w
mojej nowej pracy – tydzień owocny w naukę, tydzień pełny nowości, ale
też tydzień spadku formy i sił, tydzień tęsknoty i łez. Pogoda za oknami
zrobiła się zimowa, zmarzło mi też trochę serce, które zaczęło potrzebować
przytulenia i ogrzania. Jak zwykle spisali się moi najbliżsi – moi rodzice
wspierający mnie na odległość, mój przyjaciel, który służył dobrym słowem przez
telefon i oczywiście mój Ukochany, który to zmarznięte serce przytulił
delikatnie do swojego i pomógł mu się ogrzać. Trudny moment istnienia mam już
nieco za sobą. Staram się cieszyć nadchodzącym dniem i być dobrej wiary w
teraźniejszość. Nie jest łatwo mierzyć się z lękami, kiedy te tak paraliżują
spojrzeniem swoich wielkich oczu, ale staram się tę nierówną walkę wygrywać. Bo
mam dla kogo być, mam dla kogo oddychać i mam dla kogo istnieć w tym świecie z
uśmiechem na duszy i twarzy. To niebo runęło mi w tym tygodniu wielokrotnie,
ale za każdym razem staram się je podnosić, aby znów było na swoim miejscu. Szukać
inspiracji, łapać oddech, żyć z nadzieją i budować w sobie siłę, by przekraczać
każdą przeszkodę, która mnoży się na mojej prywatnej drodze do szczęścia. To
zadanie niełatwe, które stoi przed każdym z Nas. Pocieszam się zawsze, że nie
tylko ja mam swoje demony, swoje czarne lustra i głębokie czarne dziury w
myślach i harmonogramie życia. Moim ratunkiem jest pisanie wierszy. Poezja
pomaga uciec od złych momentów, pomaga narysować słońce, postawić grzejnik obok
serca, napić się ciepłej herbaty z cytryną, rozwijać umysł i ćwiczyć
wyobraźnię. W końcu nie chcę się zatrzymywać na jednym tomiku poezji, chcę
pisać więcej, piękniej, lepiej, mocniej. I tym staram się ćwiczyć swoje mięśnie
optymizmu i dotyk nadziei na lepsze dziś i dobre jutro. Próbuję się nie bać
otwartych okien i zatrzaśniętych drzwi. Wierzę w niedomykalność i w to, że gdy
Bóg zamyka drzwi, to otwiera szeroko okna. Czasem mnie one przerażają, bo wielu
z nich skacze, ale ja staram się widzieć w nich dobroć otwarcia na to, co
przynosi życie – na wpuszczanie słońca do chwili albo ożywczego powiewu
chłodnego wiatru, który różowi mrozem, szczypiąc policzki. I wciąż wierzę w
kredki, kolorowość i dobre dusze, które zjawiają się w naszym życiu wtedy, kiedy
ich potrzebujemy. Wierzę w dobro i w to, że dam sobie radę i dziś, i jutro, i pojutrze też. Bo jestem silna, w końcu za każdym razem podnoszę swoje niebo i
idę dalej, wyżej, lepiej… tego się trzymajmy.
Bo najgorszych burzach wychodzi słońce, a gdy upada niebo
można znaleźć się wśród chmur…
Pozdrawiam
Was,
Ewelina