poniedziałek, 30 października 2017

Atak przetoki i rodzinne chwile

Dzień dobry,

pogoda ostatnio szaleje. Orkan Grzegorz sieje po Polsce zamęt i zniszczenie. Na szczęście u mnie za oknem w ten poniedziałkowy poranek zza chmur pokazało się na moment słońce. A ja jestem w domu, mimo że powinnam być w pracy. Niestety, przetoka dała o sobie znać. Zaczęła wydzielać dużo ropy i bolała mnie w trakcie siedzenia. Zmartwiona udałam się do lekarza. Mam zalecone cztery nasiadówki dziennie: na zmianę w szarym mydle i nadmanganianie potasu. Dodatkowo pani doktor poleciła mi zastosować, podobno świetny, żel GAF. Przyznam szczerze, że o tym produkcie jeszcze nie słyszałam. Okazało się, że nie jest go tak łatwo dostać w aptece. Trzeba było skorzystać ze strony producenta, który wskazuje, gdzie w danym województwie można dostać jego wyrób. To znacznie ułatwiło mi dokonanie zakupu. Poczytałam również w sieci dużo skrajnie różnych opinii o działaniu tego żelu. Chcę wierzyć, że pomoże mi on w tej nierównej walce z przetokami. Choć przyznam szczerze, jestem trochę sceptyczna. Sama wyrobię sobie zdanie o tym żelu po dłuższym okresie stosowania. Póki co działam zgodnie z zaleceniami lekarza. W domu mam tydzień na intensywną terapię znanymi mi metodami, aby poprawić stan okolic odbytu.

Martwię się trochę jak to będzie wyglądało w pracy, bo nie przepracowałam nawet pełnego miesiąca. Mam nadzieję, że nie zostanie to negatywnie odebrane i firma wciąż będzie patrzyła na mnie łaskawym okiem. Przez trzy tygodnie bardzo się starałam pokazać, że na tej pracy mi zależy i że chcę pracować. Czas pokaże co nastąpi.

Oprócz przetoki jak na złość przyplątały się do mnie problemy żołądkowe. Dostałam skierowanie na gastroskopię, bo podejrzewane są wrzody albo Helicobacter pylori. Aby nieco mi ulżyć, Pani doktor przepisała mi lek, który łagodzi objawy zarówno Helicobacter, jak i wrzodów. Przyznam szczerze, że trzeci dzień go stosuję i czuję, że skurczowe bóle żołądka i nieprzyjemne objawy w trakcie spożywania posiłków nieco zmalały, ale dopiero gastroskopia potwierdzi co tak naprawdę się dzieje. Trochę się obawiam tego badania, bo nie należy ono do najprzyjemniejszych, ale wiem, że trzeba sprawdzić dokładnie co się dzieje. Na szczęście badanie będzie wykonane w znieczuleniu ogólnym.

Miniony weekend to nie tylko choroba i przykre informacje. Mój Tata postanowił mi zrobić niespodziankę i przyjechał do mnie w piątek wieczorem. Bardzo się ucieszyłam z jego wizyty, bo już mocno doskwierała mi tęsknota za domem i rodziną. Tata przywiózł z Tarnowa różne pyszności – boczek do gotowania, pyszny chleb z mojej ulubionej piekarni, ulubione wędliny, a także upieczony przez moją mamę piernik. Byłam bardzo wzruszona. Tata zrobił nam też niemały prezent – wraz z mamą postanowili kupić nam toster i maszynkę do mielenia mięsa. To bardzo przydatne sprzęty, których brakowało nam w kuchni i mieliśmy  je w planach zakupowych, ale dosyć odległych. Toster oczywiście razem przetestowaliśmy – tosty z wędliną i serem żółtym były palce lizać. To był wspaniały czas. Nie ukrywam, że bardzo, ale to bardzo stęskniłam się za moim Tatą. Jestem taką trochę córeczką tatusia i zawsze miałam z Tatą fantastyczną relację – świetnie się dogadujemy i jesteśmy do siebie z charakteru bardzo podobni. Mój Rafał też cieszył się tą wizytą, bo ma z moim Tatą wspólne zainteresowania i wprost genialnie się dogadują. Szkoda tylko, że wszystko co tak miłe szybko się kończy. Miałam taką myśl, zresztą to była też sugestia lekarki, aby pojechać z Tatą na ten tydzień do Tarnowa i tam dbać o nasiadówki i wszystko inne, ale nie chciałam zostawiać w Warszawie mojego Ukochanego samotnie. Niedługo, bo już w połowie listopada, jedziemy odwiedzić rodzinne strony na cztery pełne dni.

Na koniec tego zakręconego wpisu o kilku rzeczach naraz, proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Bardzo bym chciała, aby przetoka się wyciszyła i zaczęła w końcu się zamykać. Byłaby to dla mnie ogromną ulgą i ułatwieniem.


Uściski dla Was, Ewelina.

poniedziałek, 23 października 2017

Samodzielny tydzień

Dzień dobry Kochani,

piszę do Was tuż po zakończeniu przygotowań do nowego tygodnia pracy. Przede mną spore wyzwanie - cały tydzień nie będzie mojej Szefowej, bo wyjeżdża w sprawach służbowych do oddziału naszej firmy, który jest w Krakowie. Wyjeżdża też Paulinka, moja "nauczycielka". Choć obie będą pod telefonem zostaję na warcie sama. Nie powiem, że jest mi to obojętne - czuję, że wiem co mam robić, ale trochę stresuję się bo jednak jest cieć niepewności czy na pewno sobie poradzę.

Od ponad tygodnia mój brzuch jest niespokojny co nie ułatwia mi życia. Jestem zmuszona zmniejszyć dawki zażywanego żelaza - obawiam się, że to ono jest sprawcą kłopotów. Podobne problemy z brzuchem już kiedyś miałam. Wtedy myślałam, że to stres, ale odstawiłam preparat żelazowy i wszystko wróciło do normy. Oby tak było i tym razem. 

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki. 

Ucałowania, 
Wasza Ewelina

poniedziałek, 16 października 2017

Jesienne smaki

Dzień dobry Kochani,

piszę do Was po pierwszym intensywnym tygodniu w nowej pracy. Chciałam się z Wami podzielić wrażeniami i nie tylko… ale to w dalszej części postu. Zacznę więc od tego, że zostałam bardzo ciepło i pozytywnie przyjęta – nie czułam się odebrana jako gorsza mimo iż nie ukrywam swojej niepełnosprawności. Moja bezpośrednia przełożona Pani Ania okazała się fantastyczną osobą, która wykazała ogromną wyrozumiałość i troskę podczas naszej rozmowy na temat moich ograniczeń – lęków, stomii, problemów z kolanem i charakterystyki choroby. Trochę się stresowałam przed tą rozmową. W firmie, w której pracuję konieczne jest poinformowanie bezpośredniego przełożonego o specyfice swojej choroby, by ten wiedział co może się wydarzyć i aby w razie potrzeby umiał pomóc. To dla mnie bardzo ważne, że zostałam wysłuchana i zrozumiana. Poczułam też, że moja Szefowa naprawdę we mnie wierzy i że mogę liczyć na jej pomoc w każdej chwili. Cieszę się też bardzo ze znajomości z Paulinką – dziewczyną, którą zastąpiłam na stanowisku. Wymieniłyśmy się numerami telefonów :) Paulina napisała mi ściągawkę z najważniejszych czynności, które obejmują moje obowiązki i również mimo awansu obiecała pomóc mi dopóki się nie wdrożę we wszystkim. Obecnie uczę się ludzi – w firmie pracuje sporo osób i chcę choćby ich powoli po wyglądzie kojarzyć. Nie martwię się jednak tym, że nie od razu spamiętam ich imiona, to niemożliwe w tak krótkim czasie. Jestem pod wrażeniem, bo dawno nigdzie nie czułam się tak spokojnie. Nie mam też problemu z godzinami pracy, bo zostały one dopasowane do moich potrzeb. Lucjan też nie robi obciachu. W pracy siedzi cicho, woreczki dobrze się trzymają, spray którego używam w toalecie, gdy muszę wypróżnić woreczek spisuje się wzorowo – zostawiam za sobą piękny waniliowy zapach. Jest dobrze, a wierzę, że z każdym dniem będzie tylko lepiej.

Pogoda w ten weekend się nie spisała – zapowiadane słońce i rozpogodzenie póki co się nie pokazało. Szkoda, bo jakoś tak trudno zebrać się w sobie rano, by wstać i działać na pełnych obrotach. Postanowiliśmy z Ukochanym przywołać trochę kolorów złotej polskiej jesieni. I to właśnie to drugie COŚ, czym chcę się z Wami podzielić. Jest to przepis na leczo w wersji mojej babci. Podam ilości składników na porcję dla dwóch  osób – ale tak naprawdę ich ilość można modyfikować dowolnie. I za to bardzo lubię to danie.

LECZO BABCI IRENKI – moje LECZO ZŁOTEJ POLSKIEJ JESIENI

Składniki:
- 1 pojedyncza pierś z kurczaka
- 2 średnie marchewki
- 1 średnia cebula
- 1 papryka czerwona
- 1 mała puszka kukurydzy
- keczup
- przyprawa do dań chińskich
- ryż

Wykonanie :
Najpierw szykujemy warzywne składniki - marchewkę kroimy w talarki, cebulkę siekamy drobno, paprykę kroimy w drobną kostkę i odsączamy kukurydzę. Mięso drobiowe kroimy w kostkę i wrzucamy na patelnię z małą ilością oleju i lekko rumienimy. Trwa to około 5 minut. W tym czasie na patelni ląduje również cebulka – powinna się delikatnie przeszklić. Po tym czasie wlewamy na patelnię wodę i wrzucamy marchewkę – całość przykrywamy i dusimy na niewielkim ogniu około 20 minut. Po upływie tego czasu dodajemy na patelnię paprykę, kukurydzę i keczup – ja używam pikantnego. Dolewamy też na patelnię ponownie nieco wody, bo podczas podduszania spora część z pewnością wyparowała. Do całości wsypujemy na patelnię przyprawę do dań chińskich i całość mieszamy. Na koniec wszystko wciąż podduszamy pod przykryciem przez około kwadrans – oczywiście w szybszej wersji można sos zagęścić wsypując łyżeczkę mąki, ale ja wolę odczekać aż sos odparuje i naturalnie sam zgęstnieje. Gdy sos jej gotowy przygotowuję ryż – porcję gotuję wedle instrukcji na opakowaniu. Tu mamy dwie możliwości – można ugotowany ryż wrzucić na patelnię i wymieszać z sosem, albo rozłożyć ryż na talerzach i na wierzch dać sos – ja preferuję ten drugi sposób, bo ładniej prezentuje się na talerzu, ale wybór sposobu podania pozostawiam Wam.




W tym daniu znajdziemy wszystkie kolory jesiennych liści – żółty, czerwony, pomarańczowy… i pikantną nutę rozgrzewającą żołądek i serce. Feeria barw na talerzu z pewnością przywoła uśmiech na waszych twarzach. Modyfikujcie przepis do woli, zgodnie ze swoim smakiem i wyobraźnią.

Korzystając z okazji pozdrawiam serdecznie ze Stolicy babcię Irenkę, która często w domu szykowała mi to pyszne danie.

Uściski i smacznego wszystkim,

Ewelina

niedziela, 8 października 2017

Nowe wyzwania

Witajcie,

piszę dziś do Was chcąc podzielić się swoją radością – udało mi się dostać pracę. Na rozmowie, o której już Wam pisałam wypadłam jak się okazało, bardzo dobrze i firma zdecydowała o zatrudnieniu właśnie mnie. Zaczynam pracę od jutra. Trochę się stresuję, lecz mocno wierzę, że wszystko  będzie dobrze. Z nerwów jednak trochę boli mnie brzuch i Lucjan nieco częściej się wypróżnia, więc częściej niż zwykle bywam w toalecie. Głównym źródłem stresu jest fakt, że na tym stanowisku potrzebny jest język angielski, a ja mimo iż sobie całkiem nieźle poradziłam na rozmowie nie czuję się zbyt pewnie w mowie. Cieszę się jednak, że mam obok siebie dobrych ludzi, którzy nieco mi pomogli – kuzynka wsparła w poszukiwaniu potrzebnych zwrotów, a dodatkowo ogromnie pomogła mi moja była anglistka ze studiów, abym  miała przydatne ściągawki na start, gdybym ze strachu zapomniała co i jak mam powiedzieć.

Ten tydzień przed pracą był zakręcony – musiałam zrobić zakupy, bo w moim miejscu pracy obowiązuje określony dress code: spódnice do kolan, koszule, legginsy czy eleganckie stonowane swetry, buty bez odsłoniętych palców. Nie wolno przyjść do pracy w dżinsach czy t-shircie, a ja tego typu ubrań, które są wymagane nieomal nie posiadałam. Jak się domyślacie zwyczajnie nie były mi potrzebne. Trudno było dobrać zwłaszcza legginsy – nie wiem czemu teraz panuje trend by miały one wysoki stan, co w przypadku woreczka, który może się napełnić i w ogóle w moim przypadku nie wchodzi w grę. Na szczęście po poszukiwaniach udało mi się znaleźć eleganckie legginsy z niskim stanem, dzięki którym będę się mogła czuć komfortowo w miejscu pracy. 

Musiałam też na spokojnie zrealizować swoje zlecenie na sprzęt stomijny – zabawnie się złożyło, że po czasie gdy miałam komplikacje teraz wracam do firmy, którą stosowałam prawie 3 lata i znowu worki tej marki się sprawdzają. No może nie zawsze, bo czasem gdy wypróżnienie jest zbyt gęste worek mi „wybija” i treść podcieka na skórę, ale nie jest to aż tak częste i takie wybicie może się zdarzać bez względu na to jakiej marki woreczek akurat mam, a wierzcie mi przetestowałam wszystkie dostępne marki. W sklepie medycznym jednak nie mieli ilości worków na trzy miesiące i dostałam tyle, ile było, a reszta dotrze kurierem. Trochę się martwię, o której będzie chciał przyjechać kurier, ale mam nadzieję, że uda mi się z nim telefonicznie dogadać.



Czuję się gotowa podjąć to wyzwanie, wierzę, że wszystko będzie dobrze, a Lucjan będzie grzeczny.

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki.


Ślę Wszystkim pozdrowienia, Ewelina.

wtorek, 3 października 2017

Dzień dobry bardzo

Dzień dobry,

w te pierwsze październikowe dni chciałam się z Wami podzielić pozytywną wiadomością - 23 września udało mi się ukończyć studia podyplomowe na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu z oceną bardzo dobrą. Bardzo się cieszę, że mam już tę sprawę za sobą, bo ciążyła mi mocno ta obrona i bardzo marzyłam o dniu, kiedy skończę już ten etap życia.

Październik przywitał nas piękną i słoneczną złotą polską jesienią. Nie mogłam zmarnować tak przyjemnej pogody i wraz z Moim Mężczyzną wybrałam się na długi niedzielny spacer. Bardzo przyjemnie było obserwować jak przyroda powoli szykuje się do nowej pory roku. Wesoło też było pooglądać szalejące na placu zabaw dzieciaki. Wielu rodziców postanowiło aktywnie spędzić ze swoimi pociechami niedzielne popołudnie.

Pracy wciąż nie mam, ale miałam okazję całkiem niedawno być na rozmowie kwalifikacyjnej w dużej i bardzo poważnej korporacji. Rozmowa nie była łatwa. Najpierw przez godzinę rozmawiałam z panią z działu kadr, która przyjechała specjalnie na tę rozmowę z biura z Krakowa. Okazała się miłą i sympatyczną osobą, więc pierwszy stres momentalnie mnie opuścił. Ta część rozmowy poszła więc swobodnie i trwała w serdecznej atmosferze. Trudniejsza dla mnie była druga część rozmowy kwalifikacyjnej z osobą, która miałaby być moją bezpośrednią przełożoną. Trudność polegała na tym, że rozmawiałyśmy po angielsku, a ja nie czuję się zbyt mocna w tym języku. Mam wrażenie, że jednak nie poszło mi najgorzej. Wszystko rozumiałam i może niezbyt gramatycznie, ale byłam w stanie zrozumiale i względnie spójnie odpowiadać. Nie wiem jeszcze jaki będzie efekt tych moich starań, ale przyznam Wam, że i tak jestem z siebie dumna. Nie spanikowałam, mówiłam spójnie i ciekawie, wykazując się nieco swoimi umiejętnościami negocjacyjnymi. Udało mi się rozluźnić i w pełni zaufać sobie, i czym sama siebie zaskoczyłam – z moim angielskim chyba jednak nie jest tak dramatycznie, jak mi się wydawało :) Po zakończeniu rozmowy „moja mam nadzieję przyszła szefowa” stwierdziła, że trochę sama siebie dyskredytuję swoim lękiem, bo według niej nie jest tak źle, jak mi się wydaje. Dla mnie to był bardzo duży komplement – w końcu miałam przed sobą osobę, która już ma duże doświadczenie i sporo już osiągnęła w życiu. Na pożegnanie dostałam informację, że informacji o wyniku rozmowy mogę się spodziewać w ciągu tygodnia do dwóch. Nie zaprzątam więc sobie tym tematem głowy. Co ma być, to będzie, a ja chcę się cieszyć dzisiejszym dniem.
 
Wam również polecam korzystać z pięknej pogody. Jak tylko słońce znów się pojawi :)

Uściski, Wasza Ewelina

czwartek, 14 września 2017

Niemoc i sposób na nią


Dzień dobry Wszystkim,

ostatnio nie miałam najlepszego czasu – byłam jakaś odrętwiała, nieobecna. Czułam się potwornie zmarnowana i niezdolna do niczego. Od kilku dni jednak walczę o zmianę podejścia. To chyba brak słońca negatywnie na mnie wpłynął – uznałam, że najwyższa pora na zwiększenie suplementacji witaminy D – to jej niedobór często wpływa na spadek samopoczucia w chłodne jesienne dni.

Zmniejszyłam też do minimum spożywanie słodkości – to proste, wystarczy nie kupować słodyczy aby ich nie jeść. Zmieniłam słodycze na owoce: gruszki, jabłka, mandarynki. Częściej gotuję też kompot z mrożonych owoców. Maliny, truskawki, wiśnie, porzeczka i jabłko to fantastyczna kompozycja, którą bardzo polecam. Czasem też robię sobie lemoniadę z wody mineralnej, cytryn, pomarańczy i mięty (mam prosto z doniczki). Oprócz tego opracowałam sobie ramowy plan codziennej rutyny. Zdecydowanie poprawia mi nastrój, gdy mój dzień jest uporządkowany. W chaosie czuję się niepewnie i wpadam w prokrastynację – stan, w którym wykonanie ważnych czynności odkładamy cały czas na później i tak naprawdę nie robimy nic. To niebezpieczny i smutny stan, który z czasem może przerodzić się w lęk przed działaniem, a nawet depresję. Po prostu osoba zaczyna widzieć piętrzące się przed nią zadania, które się mnożą i zaczyna podejmować decyzję o niedziałaniu czując, że nie da sobie z niczym rady. Jedynym lekarstwem na taki stan jest robienie czegokolwiek, choćby czegoś prostego. To może być choćby umycie naczyń, nastawienie prania, wyprasowanie ubrań, spacer z psem. Kiedy działamy, najpierw nawet niepewnie i z nerwami, z czasem zaczynamy czuć się coraz lepiej bo na liście zadań do zrobienia możemy odhaczać kolejne zadania.

Odpowiednie porządkowanie działań od ważnych i pilnych, aż do nieważnych i niepilnych znacznie ułatwia życie. Niezbyt długa lista zadań bardzo pomaga podjąć działania nawet w momencie niechęci do robienia czegokolwiek, a satysfakcja z realizacji kolejnych podpunktów listy pomaga utrzymać się w radosnym stanie poczucia, że COŚ robimy i JAKOŚ działamy. Mi największą frajdę sprawia spojrzenie na listę zadań całkowicie pokreśloną – znaczy to że zrobiłam wszystko co zaplanowałam na dany dzień i mam chwilę dla siebie – od kilku dni staram się ją przeznaczać na ćwiczenia pod okiem Ukochanego, serial który lubię, herbatę i rozmowę z Rafałem albo lekturę czy to ciekawych artykułów, czy dobrej książki. Codzienny, przewidywalny plan dnia daje mi poczucie bezpieczeństwa i wewnętrznego spokoju. Wiem, że mój dzień jest poukładany i wypełniony zajęciami. Dzięki temu nie mam czasu na odrętwienie czy dziwne myśli kłębiące się w głowie kiedy człowiek nie do końca wie co ze sobą zrobić. Teraz na przykład jest pora pisania dla Was artykułu i właśnie to robię. Jestem już po ćwiczeniach i miłej herbacie z moim mężczyzną. Po napisaniu artykułu mam w planach zabawę z naszym Uszakiem. Swoją drogą ten mały Jegomość ostatnio przestał gubić futro i nabrał apetytu. Musimy go pilnować, aby przypadkiem nie przytył. Króliki mają skłonność do tycia i dlatego trzeba je regularnie ważyć i ograniczać nadmierne jedzenie. A co do futra – trochę martwimy się o nadchodzącą zimę – skoro Uszek już teraz gromadzi futro, mało się go wyczesuje i mało leci to kto wie, może tegoroczna zima będzie naprawdę mroźna? Czas oczywiście pokaże jak będzie ale mamy z Rafałem takie przemyślenia, że może nasz zwierzak wyczuwa jak to będzie tego roku. Królik to też niezły terapeuta – nie narzuca się, ale jest, zwłaszcza wieczorem, kochanym małym przytuliskiem, który rozdaje buziaki i mocno się tuli. Właśnie przyszedł więc pora na dziś się pożegnać.

Dobrego dnia dla wszystkich czytających i serdeczności,
Wasza Ewelina

poniedziałek, 11 września 2017

Stoję w przecinku czekając na wykrzyknik


Dzień dobry wszystkim,

z dobrych wieści - pani promotor zaakceptowała moją pracę. W tym tygodniu wydrukowałam ją i wysłałam do Poznania. Mam już umówiony termin obrony – jadę na Uniwersytet Ekonomiczny bronić się 23 września. Cieszę się, że temat studiów podyplomowych uda mi się zamknąć już niedługo. To coś, co cały czas musiałam mieć gdzieś z tyłu głowy, a nie miałam sił by temat domknąć, czyli napisać pracę i rozwiązać test. Ale już za chwilę to za mną.

Z trochę gorszych wieści – wciąż nie znalazłam pracy. Byłam na kilku rozmowach: w kawiarence odpowiedź dostanę dopiero początkiem października, w klubie fitness dla dzieci i mam sama nie wiem kiedy dostanę odpowiedź. Właścicielka zareagowała na mnie dość entuzjastycznie. Być może możliwe byłoby zatrudnienie na pół etatu, ale póki co zero konkretów. Obiecała jednak się odezwać, więc zostawiłam jej CV z moim numerem, podziękowałam za spotkanie i pozostaje mi tylko czekać na kontakt z jej strony. Znalazłam też pewną Fundację wspierającą osoby niepełnosprawne, które chcą znaleźć zatrudnienie w urzędach m.st. Warszawa. Skontaktowałam się z nimi i wysłałam CV. Dziś nawet miałam miły telefon od Pani z Fundacji, która chciała dopytać mnie o szczegóły – które urzędy mnie interesują, dlaczego, jaki mam typ niepełnosprawności i tak dalej. Udzieliłam jej wszelkich informacji wyczerpująco, ona zaś obiecała mi, że gdy będzie w interesującym mnie urzędzie jakieś miejsce zadzwoni do mnie trener zawodowy, który zajmuje się danym rewirem Warszawy.

Czuję, że trochę tracę rozpęd. Oczywiście na kupionej skakance sobie skaczę, staram się nie zalegać w łóżku zbyt długo, wykonuję wszelkie domowe obowiązki wzorowo, ale gdzieś w środku czuję pustkę. Wiem, że zła karta w końcu musi się obrócić, a po każdej burzy wychodzi w końcu słońce, ale ja na to słońce czekam już baaardzooo długo i chwilami przestaję wierzyć, że ono w ogóle nadejdzie. Popadam w stagnację, niechęć do działania i trudno mi z tym walczyć. Na szczęście niedługo znowu odwiedzę dom, co prawda tylko na trzy dni, ale dobre i to.

A zmieniając trochę temat - uwierzycie, że żeby dowiedzieć się dostępność pani doktor (recepty, ah, kochane recepty) dzwoniłam do przychodni aż 50 razy? A to numer zajęty, a to niedostępny, a to znowu nikt nie podnosi słuchawki. Czyste szaleństwo. Nie wiedziałam, że może być aż tak trudno dodzwonić się na rejestrację. Ciągle uczę się, że to jest duże miasto i nie dodzwonię się za drugim razem jak w moim Tarnowie. Ale aż 50 razy to już ogromna przesada. I w zasadzie trzeba wisieć na telefonie i po prostu próbować, bo inaczej się nie da. Zeszła mi ponad godzina, tylko po to, by dowiedzieć się, że dziś co prawda pani doktor powinna być, ale jej nie będzie i mam dzwonić jutro, bo jutro ma być w godzinach 14-18. A dziś jeszcze nie wiadomo czy będzie, czy jednak odwoła dyżur. Mam nadzieję, że do środy uda mi się do niej dostać i wziąć recepty, bo w Tarnowie chciałam wykupić leki w taniej aptece.

Pogoda za oknem trochę męczy – brakuje jasności dnia, bure chmury płyną po niebie padając na świat mocnym deszczem i już nie wiadomo za czym płaczą chmury – czy za latem, bo odchodzi czy już z melancholii jesiennej. Jedynym skutecznym przepisem dla mnie dziś jest herbata z miodem i cytryną. Warto wiedzieć, że jeśli chcemy, by cytryna i miód zachowały swoje właściwości herbatę powinniśmy zaparzyć bez dodatków, później odczekać aż napój nieco ostygnie a dopiero później do ostudzonego płynu dodać cytrynę i miód – tylko wtedy wszystkie zdrowotne właściwości zostaną w dodawanych produktach zachowane.

Życzę Wam sił, optymizmu i proszę o kciuki za poprawę moje nastroju.
Uściski, Ewelina.



czwartek, 7 września 2017

Życie jest fajne

Cześć,

postanowiłam Wam dzisiaj podrzucić trochę pozytywnych emocji. Co prawda wciąż szukam pracy i jest to dla mnie duże wyzwanie, ale nie poddaję się wierząc, że znajdę coś dla siebie. Dziś nawet odważyłam się wysłać swoje CV wraz z pracą licencjacką jako listem motywacyjnym do pewnej firmy mającej swoje biuro niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Firma zajmuje się na co dzień szeroko zakrojonymi badaniami marketingowymi na rynku aptecznym i farmaceutycznym. Mam nadzieję, że zainteresuje ich mój list motywacyjny i chęć pracy choćby na rocznym stażu. A firmę tę znalazłam zupełnie przypadkiem podczas pisania swojej pracy podyplomowej. Przyszła już najwyższa pora by zakończyć ten etap w życiu, który mocno mi ciążył. Jednak przez długi czas nie czułam się
na siłach by napisać tę krótką pracę. Gdy poczułam przypływ energii jak zwykle zwróciłam się z prośbą do pana profesora Henryka Mruka z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Jak zawsze nie zawiódł i posłużył mi swoją radą, pomocą i doświadczeniem. Wysłałam już swoją dwudziestoczterostronicową pracę do oceny mojej promotor. Wiem, że efekt końcowy nie jest idealny i na pewno mogłabym napisać tę pracę pewnie lepiej, może dokładniej, ale zwyczajnie nie mam do tego głowy. W moim życiu tak wiele się dzieje i tak liczne są niewiadome, że chcę obronić pracę podyplomową choćby na dobry, nie musi być celujący. Pracy jeszcze trochę przede mną. Muszę rozwiązać testy zaliczeniowe i wysłać je kierownikowi naszego roku oraz przygotować pięcio-siedmiominutową prezentację, którą następnie muszę nagrać i również udostępnić do oceny Doktorowi Markowi. Jeśli starczy mi weny to jeszcze dziś mam w planach rozwiązanie testów niezbędnych do dopuszczenia mnie do obrony pracy podyplomowej. Trochę po cichutku liczę na to, że obrona mojej pracy odbędzie się najpóźniej w drugiej połowie września. Pani promotor pocieszyła mnie, że taka opcja jest jak najbardziej możliwa. Teraz póki co pozostaje mi czekać na uwagi. Mam nadzieję, że moja praca jest do zaakceptowania.


Pijąc herbatę czytam sobie Marketing przy Kawie. To świetna strona internetowa dla ludzi, którzy ciekawią się tematyką marketingu nie tylko farmaceutycznego i aptecznego a chcą być na bieżąco w pojawiających się nowinkach. Po chwili odpoczynku w planach mam wzięcie się za test – wcale nie jest on taki prosty i oczywisty zwłaszcza, że składa się nie tylko z pytań zamkniętych. Tych otwartych obawiam się najbardziej ale mam nadzieję, że pójdzie mi dobrze. Pogoda za oknem niezbyt napawa optymizmem. Gdy do was piszę tego wrześniowego popołudnia temperatura na zewnątrz nie przekracza 15 stopni, synoptycy w radiu zapowiadają silne opady w Warszawie, za oknem ciągle mokro, bezsłonecznie ogólnie rzecz ujmując niezbyt przyjemnie. Ja zaś postanowiłam umilić sobie dni – po pierwsze cały czas towarzyszy mi Nasz uszak Wibrys – zaobserwowaliśmy z Rafałem, że zaczął zmieniać futerko na grubsze i gubi o wiele mniej sierści, a przy głaskaniu wyczuwalna jest lekka szorstkość. Wibrys zrobił się też aktywniejszy, bo króliki o wiele lepiej czują się w niższych temperaturach. Obojgu nam to odpowiada. Uszak więcej szaleje z nami, przykryty kocem „kopie tunel” bawiąc się przy tym znakomicie wręcz zachęca noskiem by tworzyć mu „norki” do kopania. Więcej też przebywa z nami, chętniej dokazuje i szaleje. To ogromna radość obserwować go tak radosnego, miziastego i przytulastego. Całuski rozdaje namiętnie i dużo więcej niż w leniwe, letnie, upalne dni. 


Oprócz tego zaplanowałam powrót to radości z czasów gdy byłam małą dziewczynką i dzisiaj jadę kupić sobie skakankę :) Rozpiera mnie energia na samą myśl o skakaniu sobie w pokoju podczas słuchania ulubionej muzyki czy podczas oglądania jakiegoś ciekawego programu w telewizji. O dziwo takie czasem się jeszcze w telewizji udaje znaleźć, choć najczęściej można je zobaczyć tylko na kanałach naukowych czy poświęconych przyrodzie odległych zakątków świata. Jak widzicie zatem dużo się w mojej głowie dzieje i potrzebuję zamknąć sprawę studiów, by oddać się w pełni swojemu życiu. Pragnę uczynić je pełnym uśmiechu, radosnym i barwnym. I głęboko wierzę w to, że mi się ta sztuka uda.

Na koniec chcę się podzielić z Wami piosenkami, które ostatnio słucham z ogromną przyjemnością: Thunder zespołu Imagine Dragons oraz Ed Sheeran – Galway Girl. Oba teledyski są zrobione w sposób bardzo przyjemny dla oka. Naprawdę warto je zobaczyć :)

Z pozdrowieniem i życzeniem słońca w sercu,

Wasza Ewelina

sobota, 2 września 2017

Falstart

Cześć Kochani,

na zewnątrz powoli robi się już jesiennie – temperatury nie przekraczają 20 stopni, za oknami jest wietrznie, pochmurno, a nawet deszczowo. Ja jednak cieszyłam się bardzo na początek września – zdawało się bowiem, że w końcu znalazłam dobrą pracę. Może nie miało to być nić górnolotnego – ot, pracownik kasy w sklepie spożywczym, ale byłam jeszcze przed sierpniowym odwiedzeniem Tarnowa na kilku dniach szkoleniowych i szło mi naprawdę nieźle. Byłam więc z siebie zadowolona. Poza tym praca w tym miejscu miała naprawdę dużo plusów – nienajgorszy „socjal”, bliska odległość od domu, fajne kierownictwo, zrozumienie i naprawdę sympatyczna atmosfera pracy. Stwierdziłam więc, że póki co mam dosyć szukania na siłę pracy w jakimś odległym biurze. Spodobałam się i etat miałam jak w banku. Niestety, gdy dziś powinnam być w pracy piszę dla Was ten wpis. Niestety za dużo mi się wydawało – w kwestii wymagań i lekkości tej pracy, a rzeczywistość szybko ustawiła mnie do pionu. Rano jeszcze nie było źle – zjadłam z Ukochanym śniadanie, Lucjan wzorowo się wypróżnił aby później w pracy siedzieć cicho, wypiłam spokojnie pyszną herbatę z cytryną, spakowałam drugie śniadanie… Rafał nawet zawiózł mnie do pracy. Dzień zaczął się więc wyśmienicie.

Na miejscu udałam się do szatni, by założyć służbową koszulkę i odłożyć część swoich rzeczy – parasol pod dachem nie jest mi do niczego potrzebny. Gdy siadałam do kasy, by obliczyć ile przed otwarciem sklepu mam gotówki, pani kierownik początkowo chciała mi kazać wrócić się i odnieść dużą torebkę, ale gdy wyjaśniłam jej, że mam tam potrzebny sprzęt stomijny potraktowała mnie wyrozumiale. Trochę się stresowałam licząc ładnych kilka tysięcy złotych, ale inna koleżanka z pracy życzliwie mi pomogła i uśmiechem oraz spokojnym podejściem pomogła mi się wyciszyć. Tak przygotowana zaczęłam przyjmować pierwszych klientów – nieco nieporadnie kasowałam ich zakupy, ale każdy z nich był sympatycznie nastawiony gdy mówiłam, że to mój pierwszy samodzielny dzień na stanowisku pracy. Niestety, jednak w pewnym momencie poczułam, że coś jest źle – na początku myślałam, że to jakieś psikusy Lucjana i że zaraz mi przejdzie, ale ból się nasilał. Sprawdziłam worek i wtedy zobaczyłam, że mój brzuch nieco puchnie i boli. Wystraszyłam się nie na żarty, ale szybko skojarzyłam co może być przyczyną problemu – przez kilka godzin siedziałam i przerzucałam zakupy klientów – a to kilka kilogramów ziemniaków, a to zgrzewka wody mineralnej, a to ciężka główka kapusty. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo to odczuję. Kulminacją bólu brzucha była sytuacja, gdy pewna kobieta w ciąży zemdlała mi przed kasą i ja oczywiście wyskoczyłam do niej, by jej pomóc. Wtedy dołożyłam sobie już dokumentnie. Potrzebowałam przerwy. Na szczęście koleżanka z kasy obok już wróciła ze swojego przerwy i ja byłam następna. Czując, że chce mi się płakać z bólem obsłużyłam ostatnich pięcioro klientów po czym uciekłam do łazienki. Brzuch bolał bardzo. Nieco spanikowana zadzwoniłam od razu do swojego lekarza. Powiedział mi, że absolutnie nie mogę tyle dźwigać i że praca na kasie nie jest dla mnie. Sugerował bym wróciła do domu i kilka dni nic nie dźwigała, a wszystko się uspokoi. Powiedział, że praca dla mnie to raczej stanowisko biurowe, niewymagające takiego dużego i długotrwałego wysiłku fizycznego. Później informacja dla ukochanego i… Cóż było począć – obolała i przygarbiona ze smutkiem poszłam przekazać tę informację pani kierownik zmiany. Oczywiście nie była zadowolona z tej sytuacji, bo będzie zmuszona zmieniać grafik, ale potraktowała moją sprawę ze zrozumieniem. Musiałam po przerwie i chwili na złapanie oddechu pójść zamknąć kasę – policzyć czy nie brakuje nim kasę przejęła inna osoba. To bardzo ważne w tym zawodzie, bo ponosi się odpowiedzialność finansową. Ja zaś po przekazaniu poszłam najpierw się przebrać do szatni i do pań w kadrach by powiedzieć, że praca jest dla mnie fizycznie zbyt ciężka i że nie mogę jej wykonywać. Nawet tam zostałam potraktowana z ogromnym zrozumieniem. Jedna pani nawet mnie uściskała życząc zdrowia i obiecała, że zostawią sobie moje cv, bo jeśli zwolni się jakieś stanowisko biurowe będę pierwszą kandydatką, którą mają już sprawdzoną. 

Taki to był mój trochę falstart – już wskoczyłam, ale zbyt pewnie i zbyt szybko na te wody, a one okazały się dla mnie zbyt wartkie i zbyt wymagające. Nie żałuję tego doświadczenia. Cieszę się, że świetnie sobie radziłam na szkoleniu i kolejny raz zostawiam po sobie dobre wrażenie. To też jest w pewnym stopniu motywacją do tego, by się nie poddawać, a według mnie to doświadczenie jest też dla mnie lekcją. Już wiem jakiej pracy szukać, a w co się nie pakować. Opuchnięcie okolic brzucha już ustąpiło, ale przez kilka dni będę się oszczędzać w kwestii dźwigania i wszystko wróci do normy. Na szczęście z Lucjanem wszystko okay i nie zrobiła mi się żadna przepuklina. Wierzę, że niebawem znajdę pracę, w której będę sobie dobrze radzić i która będzie dla mnie doskonała. Póki co serdecznie Was wszystkich pozdrawiam razem z Wibrysem, który nieco zaskoczony, że jestem tak wcześniej w domu przytula się do mnie.


Uściski,

Ewelina

wtorek, 29 sierpnia 2017

Trochę poezji do kawy







Jeśli macie chwilę zapraszam Was do poczytania kilku moich wierszy.
Zaparzyłam kilka wierszy – jeszcze ciepłe.
Mam nadzieję, że sprawią Wam one przyjemność i umilą chwilę przy ciastku, aromatycznym napoju – że ubogacą wam odpoczynek.



Zdziwienie
Kiedy wychodzę za przecinek,
a
wpadam na wykrzyknik
bez kropki.

Spostrzeżenie
Rano zegarek przedstawił się godzinę do
przodu.
Za szybko gonił się nocą z Czasem.
Zaburzenie percepcji odbioru
rzeczywistości
obudziło mi Wyspanie jakoś
bardziej i lepiej.
Hasztag #LikeIt znad ręki
ośma o siódmej.
Wake up.

Dziękuję BEZ
Zadrżała mi dziś Radość pod gardłem.
Struna serca pograła pierwsze skrzypce
mimo, że zmęczona. Droga podeszła pod
stopy – są ludzie, którzy nie bolą. Niebo jest
dziś różowe. Zrozumienie pachnie bzem.
Jest pięknie. Drogowskaz jasny. Nie STOP.

***
Myślę o Nas
przed snem...
to musi mi wystarczyć
Pod(kocem)
Twoją (Nie)obecność obok...

***
Twoja ciepła obecność
szeleści w mojej pościeli...
Zostań chwilę dłużej
Zostań na zawsze
Zostań jeszcze...
Subtelność
Patrzę w Jego oczy
lśnią jeziora głębiną,
czuję spokój,
tonę w tym spojrzeniu...
Między nami cisza pełna
zrozumienia...
Tu rozmową jest
dotyk,
bliskość,
chwila Tu i Teraz...
Wargi czerwone
po pocałunkach nabrzmiałe
jak maki na łące...
Słońca promienie
bezwstydnie dotykają swymi palcami
nagości ciała...
Po upalnej nocy
gorąca kawa i tosty
na wspólnym stole...
Pełna harmonia
między Nami...
Miłość -
jedno słowo
w tysiącach drobnych
gestów odnalezione...

Dziękuję, że jesteście. Mam nadzieję, że miło się Wam czytało.
Pozdrawiam, Ewelina

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Krynica


Od razu po śniadaniu zebraliśmy się na nasz trzydniowy wyjazd. Podróże po Polsce to ogromna przyjemność. Wszędzie mnóstwo zieleni, górki, doliny, pola, łąki, piękne domy. Zielony relaks dla oczu, serca i duszy. Spakowaliśmy się razem do jednej walizki, bo przecież to tylko kilka dni. Na początku miałam trochę wątpliwości czy ten wyjazd jest dobrym pomysłem, bo przez to spędzę z rodzicami mniej czasu, ale prawda jest taka, że tego wyjazdu zwyczajnie potrzebowaliśmy. Te trzy dni bardzo dobrze nam zrobiły. Mimo iż pogoda nie do końca nam dopisała – często zdarzały się przelotne opady deszczu, dni były dosyć chłodne, słońca było mało, a temperatury nas nie rozpieszczały – wypoczęliśmy. Przede wszystkim miejsce, w którym zarezerwowaliśmy pokój faktycznie było wzorowe: schludny, czysty pokój oraz komfortowa łazienka od razu na wejściu wywołały uśmiech. Obsługa zajazdu również okazała się być bardzo sympatyczna. 



Te trzy dni to dla mnie przede wszystkim aktywność. Mnóstwo czasu spędziliśmy na wielogodzinnych spacerach i toczonych podczas nich rozmowach. Udało mi się mimo problemów z kolanem wejść na górę Parkową i z niej zejść. Dla mnie to kolejne pokonanie przeszkody zdrowotnej. Kilkukrotnie odwiedziliśmy też pijalnie zdrowotnych wód, by choć trochę wesprzeć nasze organizmy. Fajnym doświadczeniem, z którym dawno nie miałam do czynienia było jedzenie obiadu codziennie gdzie indziej. Udało nam się odwiedzić również dosyć popularną pijalnię czekolady, która opiera swoją historię na osobie samego Jana Kiepury. Swoją drogą mieliśmy okazję zobaczyć również dosyć znany pomnik tego artysty. Bardzo mi żal, że w natłoku spacerów nie udało nam się wygospodarować czasu na odwiedzenie Muzeum Zabawek, ale obiecaliśmy sobie, że gdy następnym razem odwiedzimy tę piękną miejscowość uzdrowiskową, nadrobimy to.



Do Krynicy nie pojechałam jednak z założeniem poznawania jej historii. Chciałam po prostu pospacerować zakamarkami tego pięknego miasta zdrojowego, chłonąć atmosferę tego miejsca, zapomnieć na chwilę o problemach i troskach, a także by zjeść pyszne, wykonywane rzemieślniczą metodą lody w lodziarni, do której trzeba swoje odczekać w kolejce. Ponieważ Krynica Zdrój leży niedaleko granicy słowackiej udało mi się zaopatrzyć w kilka produktów oraz łakoci na, które od dawna miałam ochotę, lecz z powodu dużej odległości do granicy nie było możliwości zrealizowania zakupów. Tradycyjnie już kupiłam sobie też kilka pocztówek, które dołączyłam do mojej kolekcji. Lubię klimat takich miejsc jak Krynica Zdrój – można tu odczuć wręcz sanatoryjny spokój i relaks. Widać, że nikomu nigdzie się nie spieszy i wszyscy się do siebie życzliwie uśmiechają i odnoszą, nawet jeśli to zupełnie obcy ludzie mijani na szlaku na górę Parkową. Z przyjemnością obserwowaliśmy też z Narzeczonym starsze osoby, które przyjechały do Krynicy Zdroju, by podreperować swoje zdrowie i wieczorową porą wybierały się na dancingi. Tak, w Krynicy odbywają się tego typu zabawy. Pięknie wystrojone Panie, trochę jakby nie z tej epoki i eleganccy starsi Panowie niekiedy już z laseczkami szli wypachnieni do restauracji, gdzie odbywały się zabawy. Pomyślałam sobie patrząc często na pięknie przystrojone małżeństwa, idące razem pod rękę, że chciałabym w ich wieku również być tak bardzo zakochana w swoim Ukochanym, by nasza miłość wciąż kwitła i byśmy razem spacerowali czy to po parku, czy po Krynicy, patrząc sobie w oczy z ogromną troską, miłością i czułością. Mam jednak wrażenie, że Krynica Zdrój to wspaniałe miejsce, gdy chcemy się na chwilę zatrzymać, ale jeśli jesteśmy żądni wrażeń ta miejscowość ich Nam nie da. Spacerując dostrzegliśmy, że po godzinie 18 ciężko gdziekolwiek pójść na kawę. My chodziliśmy od drzwi do drzwi i nie znaleźliśmy o tej porze żadnego miejsca, w którym moglibyśmy napić się kawy i zjeść ciastko. Być może w lipcu czy czerwcu godziny otwarcia lokali były dłuższe, ale teraz właściwie o 19-20 Krynica zasypia – zamyka się w kilku miejscach gdzie odbywają się dancingi, reszta miasta wycisza się i zapada w sen. Jeszcze o 20 w centrum przy ogromnej fontannie odbywa się kilkuminutowy pokaz świetlny z muzyką w tle. Ale później robi się cicho i śpiąco w Krynicy.



Lecz to piękne miejsce i by odpocząć, podładować baterię, zimą pewnie na narty czy sanki – w każdej porze roku Krynica to piękna miejscowość do odwiedzin.

My oboje bardzo Wam ją polecamy.

piątek, 18 sierpnia 2017

Porannie

Lubię budzić się i wstawać o poranku. Może nie jest to 5-6 rano, jak w książce "Fenomen poranka", ale poranki są mi bliskie. Jestem typowym skowronkiem – wstaję rano i kładę się spać najpóźniej o 22, bo zwyczajnie mój organizm o tej porze już jest śpiący. Nie lubię siedzieć późno nocami. Wchodzi to w grę jeśli spotykam się z dawno niewidzianymi znajomymi, ale żebym miała pracować nad ważnym zadaniem w późnych godzinach nocnych – to nie jest wykonalne. W nocy budzi mnie czasem pomysł na wiersz, który zawsze wtedy szybko zapisuję w notatniku w telefonie, ale nie jestem typem nocnego marka, sowy.

Gdy jestem w domu przed godziną siódmą rano lubię być już ubrana, mieć od 6 wybieganego królika i iść na spacer z Łatkiem. Cały dom jeszcze śpi, gdy cichutko wymykam się do garażu, gdzie śpi nasz psiak i biorę go na poranny spacer. Bardzo lubię wędrować po Mościcach, gdy te budzą się do pracowitego dnia – ktoś idzie do sklepu po bułki, dzieci wakacyjnie jeszcze śpią, niektórzy zbierają się do pracy, a inni tak jak ja wyciągają na spacer swoich czworonożnych przyjaciół. Poranek ma swój specyficzny nastrój spokoju, który bardzo mi odpowiada i dobrze mi robi. Lubię poranny chłód przed całodziennym gorącem letniego dnia. 


Chodząc ulicami oglądam ogrody i piękne domy mieszkańców Mościc rozmarzona, że i ja kiedyś wrócę do swojego rodzinnego miasta i zamieszkam w jakimś domu niedaleko rodziców. Trudno mi zrozumieć samą siebie sprzed lat, gdy w kłótni okresu nastoletniego buntu odgrażałam się rodzicom, że jak tylko będę mogła wyjadę gdzieś daleko od nich. Dziś faktycznie mieszkam ponad 300 km od rodzinnej miejscowości i wcale mnie to nie cieszy tak bardzo, jak wtedy to sobie wyobrażałam. Na szczęście ze zdrowiem nie jest źle - worków stomijnych wystarcza mi z limitu na tyle, że od czasu do czasu mogę jeszcze pomóc komuś w potrzebie; przetoki stopniowo się goją; odporność trzyma się na właściwym poziomie; udaje mi się też opanować moje problemy emocjonalne – zwłaszcza lęki. Czasem mnie jeszcze dopadają w Stolicy, ale mój Ukochany dobrze wie jak w takich chwilach mi pomóc, bym wróciła do stanu równowagi.

Przemyślałam też kwestię pracy i podjęłam decyzję – nie będę pracować w korporacji – mam możliwość zarobków na podobnym poziomie w sklepie jako kasjer, gdzie mam dużo bliżej. Atmosfera jest tam miła, koleżanki z pracy pomocne, kierowniczka rozumie moją niepełnosprawność i obiecała być zawsze otwarta gdybym tylko potrzebowała pomocy. Może stanowisko kasjera nie jest tak prestiżowe jak stanowisko pracownika kancelarii w dużej firmie, ale w tej chwili potrzebuję dużo spokoju. 

Wierzę, że może w przyszłym roku uda się dojść do momentu operacji zespolenia, a co za tym idzie usunięcia stomii. Postawiłam więc na zadbanie o siebie – kupiłam kilka potrzebnych suplementów, bo chcę po powrocie do Warszawy zacząć bardziej dbać o zdrowie swoje i Ukochanego. Chcemy ograniczyć maksymalnie słodkości w diecie, zwiększyć ilość owoców i warzyw, i wprowadzić do diety więcej miodu (dobrze robi nam obojgu, zwłaszcza spadziowy). Chcemy też zmniejszyć ilość mięsa w diecie – zwłaszcza smażenie ograniczyć do minimum. Macie jakieś fajne przepisy na proste, szybkie, niedrogie i zdrowe dania? Jeśli tak, podzielcie się nimi w komentarzach czy przez fundację – nie jest to takie proste znaleźć dobre, proste, szybkie i niedrogie przepisy – liczę na Was. Póki co spaceruję z psiakiem i czuję, jak moje ukochane miasto napełnia mnie pozytywną energią i dobrym nastrojem. Po powrocie do domu mam w planach zaparzyć sobie pyszną herbatę z cytryną i miodem. Dochodzi już 8. więc pewnie mój dom rodzinny też powoli budzi się do życia.

Pozdrawiam Was wszystkich i życzę równie miłych poranków, jak mój dzisiejszy.

Dobrego dziś, Ewelina.

środa, 16 sierpnia 2017

Urodzinowo

Witajcie!

Obiecywałam sobie, że w tym roku nie będę robić żadnych urodzin. To 26. Ani okrągłe, ani specjalne. Będąc już w domu nie wyobrażałam sobie jednak nie kupić tortu, ciasteczek i nie zaprosić kilkorga najbliższych i spędzić miło ten dzień. 



Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. W ukochanej tarnowskiej cukierni zamówiłam jogurtowo–lodowy brzoskwiniowy tort, dobrałam też pyszne ciastka. Oczywiście z Rafałem nie mogliśmy sobie odmówić zjedzenia pysznych lodów na miejscu. Są najlepsze w mieście. Pogoda była w sam raz – nie za gorąco, nie za zimno. Idąc z tortem do domu powiedziałam Ukochanemu, że w sumie to chcę troszkę poświętować. W końcu każdy powód jest dobry, jeśli prowadzi do radości. Rodzina bardzo miło mnie zaskoczyła – była siostra, rodzice, obie babcie, dziadek, dwie ciocie, kuzynka, chrzestna mama, mali kuzyni też przyszli. To spotkanie ze wszystkimi przy jednym stole dało mi naprawdę dużo radości. 

Siostra podsunęła mi też pomysł, by choć na kilka dni wyjechać z Rafałem do Krynicy Zdrój. Na początku byłam trochę sceptyczna, ale w sumie siostra ma rację – w zasadzie już od dawna nigdzie nie wyjeżdżałam z Ukochanym, bo ciągle są sprawy ważniejsze od naszego odpoczynku. Siostra jednak ma rację. W Krynicy była już ze swoim chłopakiem i miała wypatrzony hotel, w którym moglibyśmy przenocować. Klaudia dobrze wie, jak ważna jest dla mnie czysta i schludna łazienka, a tam gdzie siostra już była miałam pewność, że miejsce jest już sprawdzone. Trochę spontanicznie zdecydowaliśmy, że jedziemy i zamówiliśmy pobyt z dwoma noclegami. Koszt nie był zbyt duży bo nocleg zamawialiśmy tydzień wcześniej. Oczywiście, że taniej byłoby zamówić pokój jeszcze wcześniej, ale nie planowaliśmy takiego wyjazdu. Klaudia obiecała, że wraz z rodzicami zajmie się Wibrysem. W końcu Uszak czuje się w moim tarnowskim domu jak u siebie i cała rodzina za nim przepada. Możemy więc być spokojni o jego dobro i bezpieczeństwo. 

Urodziny były fantastyczne. Od każdego dostałam jakiś drobiazg – wcale nie taki drobny – siostra zaszalała i kupiła mi kilka naturalnych kosmetyków, od babć i rodziców dostałam wsparcie finansowe na wyjazd, od chrzestnej dostałam świetną książkę, którą z pewnością przeczytam z wielką przyjemnością, a od kuzynki i cioci perfumy. Oprócz tego trochę słodkości. Każdy też wiedząc, że to dla mnie ważne, dołączył do prezentu kartkę z życzeniami. Nie okazywałam tego na zewnątrz, ale byłam bardzo wzruszona i dozgonnie wdzięczna wszystkim swoim gościom. Ten dzień tak naprawdę okazał się fantastyczną okazją do rodzinnego spotkania przy stole. Chrzestna nieco się śmiała, bo przecież miałam nie robić urodzin, a wyszło na to, że jednak je zrobiłam. Prezenty były niespodzianką, bo naprawdę się ich nie spodziewałam, a najważniejsza była dla mnie możliwość świętowania w gronie najbliższych. Cudownie też czuć jak wielu ludziom jestem bliska i wiedzieć, że tu w domu jest tak wiele osób, które mocno trzymają za mnie kciuki i zawsze mogę na nich liczyć, gdyby coś złego podziało się z moim zdrowiem i potrzebowałabym pomocy. Przyznam Wam szczerze, że bardzo  nie chce mi się wyjeżdżać do Warszawy. Na szczęście dzisiaj dopiero 16 sierpnia, a do Warszawy wracamy dopiero 27 sierpnia. Staram się więc nie myśleć póki co o powrocie do Stolicy. Pisząc tę wiadomość do Was siedzę na huśtawce dzień po urodzinach i głaszczę co jakiś czas swojego psa. Czuję się naprawdę fantastycznie. Zastanawiam się jak ja sobie poradzę z powrotem. 


Macie jakieś pomysły jak się oswoić z tym wielkomiejskim życiem z dala od rodzinnego domu? Cieszę się oczywiście, że mój Ukochany ma w Warszawie duże możliwości zawodowego rozwoju, mamy schludne mieszkanie, miłych sąsiadów i Uszaka – nie jest źle, wręcz jest bardzo dobrze, ale ciągle tęsknię do Tarnowa i swojego kawałka podwórka.


Serdecznie pozdrawiam znad lemoniady, Wasza Ewelina