Cześć Kochani,
na zewnątrz powoli robi się już
jesiennie – temperatury nie przekraczają 20 stopni, za oknami jest wietrznie,
pochmurno, a nawet deszczowo. Ja jednak cieszyłam się bardzo na początek
września – zdawało się bowiem, że w końcu znalazłam dobrą pracę. Może nie miało
to być nić górnolotnego – ot, pracownik kasy w sklepie spożywczym, ale byłam
jeszcze przed sierpniowym odwiedzeniem Tarnowa na kilku dniach szkoleniowych i
szło mi naprawdę nieźle. Byłam więc z siebie zadowolona. Poza tym praca w tym
miejscu miała naprawdę dużo plusów – nienajgorszy „socjal”, bliska odległość od
domu, fajne kierownictwo, zrozumienie i naprawdę sympatyczna atmosfera pracy.
Stwierdziłam więc, że póki co mam dosyć szukania na siłę pracy w jakimś odległym
biurze. Spodobałam się i etat miałam jak w banku. Niestety, gdy dziś powinnam
być w pracy piszę dla Was ten wpis. Niestety za dużo mi się wydawało – w
kwestii wymagań i lekkości tej pracy, a rzeczywistość szybko ustawiła mnie do
pionu. Rano jeszcze nie było źle – zjadłam z Ukochanym śniadanie, Lucjan
wzorowo się wypróżnił aby później w pracy siedzieć cicho, wypiłam spokojnie
pyszną herbatę z cytryną, spakowałam drugie śniadanie… Rafał nawet zawiózł mnie
do pracy. Dzień zaczął się więc wyśmienicie.
Na miejscu udałam się do szatni, by
założyć służbową koszulkę i odłożyć część swoich rzeczy – parasol pod dachem
nie jest mi do niczego potrzebny. Gdy siadałam do kasy, by obliczyć ile przed
otwarciem sklepu mam gotówki, pani kierownik początkowo chciała mi kazać wrócić
się i odnieść dużą torebkę, ale gdy wyjaśniłam jej, że mam tam potrzebny sprzęt
stomijny potraktowała mnie wyrozumiale. Trochę się stresowałam licząc ładnych
kilka tysięcy złotych, ale inna koleżanka z pracy życzliwie mi pomogła i
uśmiechem oraz spokojnym podejściem pomogła mi się wyciszyć. Tak przygotowana zaczęłam
przyjmować pierwszych klientów – nieco nieporadnie kasowałam ich zakupy, ale
każdy z nich był sympatycznie nastawiony gdy mówiłam, że to mój pierwszy
samodzielny dzień na stanowisku pracy. Niestety, jednak w pewnym momencie
poczułam, że coś jest źle – na początku myślałam, że to jakieś psikusy Lucjana
i że zaraz mi przejdzie, ale ból się nasilał. Sprawdziłam worek i wtedy
zobaczyłam, że mój brzuch nieco puchnie i boli. Wystraszyłam się nie na żarty,
ale szybko skojarzyłam co może być przyczyną problemu – przez kilka godzin
siedziałam i przerzucałam zakupy klientów – a to kilka kilogramów ziemniaków, a
to zgrzewka wody mineralnej, a to ciężka główka kapusty. Nawet nie wiedziałam, że
tak bardzo to odczuję. Kulminacją bólu brzucha była sytuacja, gdy pewna kobieta
w ciąży zemdlała mi przed kasą i ja oczywiście wyskoczyłam do niej, by jej
pomóc. Wtedy dołożyłam sobie już dokumentnie. Potrzebowałam przerwy. Na
szczęście koleżanka z kasy obok już wróciła ze swojego przerwy i ja byłam
następna. Czując, że chce mi się płakać z bólem obsłużyłam ostatnich pięcioro
klientów po czym uciekłam do łazienki. Brzuch bolał bardzo. Nieco spanikowana
zadzwoniłam od razu do swojego lekarza. Powiedział mi, że absolutnie nie mogę
tyle dźwigać i że praca na kasie nie jest dla mnie. Sugerował bym wróciła do
domu i kilka dni nic nie dźwigała, a wszystko się uspokoi. Powiedział, że praca
dla mnie to raczej stanowisko biurowe, niewymagające takiego dużego i
długotrwałego wysiłku fizycznego. Później informacja dla ukochanego i… Cóż było
począć – obolała i przygarbiona ze smutkiem poszłam przekazać tę informację pani
kierownik zmiany. Oczywiście nie była zadowolona z tej sytuacji, bo będzie
zmuszona zmieniać grafik, ale potraktowała moją sprawę ze zrozumieniem.
Musiałam po przerwie i chwili na złapanie oddechu pójść zamknąć kasę – policzyć
czy nie brakuje nim kasę przejęła inna osoba. To bardzo ważne w tym zawodzie,
bo ponosi się odpowiedzialność finansową. Ja zaś po przekazaniu poszłam
najpierw się przebrać do szatni i do pań w kadrach by powiedzieć, że praca jest
dla mnie fizycznie zbyt ciężka i że nie mogę jej wykonywać. Nawet tam zostałam
potraktowana z ogromnym zrozumieniem. Jedna pani nawet mnie uściskała życząc
zdrowia i obiecała, że zostawią sobie moje cv, bo jeśli zwolni się jakieś
stanowisko biurowe będę pierwszą kandydatką, którą mają już sprawdzoną.
Taki to
był mój trochę falstart – już wskoczyłam, ale zbyt pewnie i zbyt szybko na te
wody, a one okazały się dla mnie zbyt wartkie i zbyt wymagające. Nie żałuję
tego doświadczenia. Cieszę się, że świetnie sobie radziłam na szkoleniu i
kolejny raz zostawiam po sobie dobre wrażenie. To też jest w pewnym stopniu
motywacją do tego, by się nie poddawać, a według mnie to doświadczenie jest też
dla mnie lekcją. Już wiem jakiej pracy szukać, a w co się nie pakować.
Opuchnięcie okolic brzucha już ustąpiło, ale przez kilka dni będę się
oszczędzać w kwestii dźwigania i wszystko wróci do normy. Na szczęście z
Lucjanem wszystko okay i nie zrobiła mi się żadna przepuklina. Wierzę, że
niebawem znajdę pracę, w której będę sobie dobrze radzić i która będzie dla
mnie doskonała. Póki co serdecznie Was wszystkich pozdrawiam razem z Wibrysem,
który nieco zaskoczony, że jestem tak wcześniej w domu przytula się do mnie.
Uściski,
Ewelina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz