poniedziałek, 11 września 2017

Stoję w przecinku czekając na wykrzyknik


Dzień dobry wszystkim,

z dobrych wieści - pani promotor zaakceptowała moją pracę. W tym tygodniu wydrukowałam ją i wysłałam do Poznania. Mam już umówiony termin obrony – jadę na Uniwersytet Ekonomiczny bronić się 23 września. Cieszę się, że temat studiów podyplomowych uda mi się zamknąć już niedługo. To coś, co cały czas musiałam mieć gdzieś z tyłu głowy, a nie miałam sił by temat domknąć, czyli napisać pracę i rozwiązać test. Ale już za chwilę to za mną.

Z trochę gorszych wieści – wciąż nie znalazłam pracy. Byłam na kilku rozmowach: w kawiarence odpowiedź dostanę dopiero początkiem października, w klubie fitness dla dzieci i mam sama nie wiem kiedy dostanę odpowiedź. Właścicielka zareagowała na mnie dość entuzjastycznie. Być może możliwe byłoby zatrudnienie na pół etatu, ale póki co zero konkretów. Obiecała jednak się odezwać, więc zostawiłam jej CV z moim numerem, podziękowałam za spotkanie i pozostaje mi tylko czekać na kontakt z jej strony. Znalazłam też pewną Fundację wspierającą osoby niepełnosprawne, które chcą znaleźć zatrudnienie w urzędach m.st. Warszawa. Skontaktowałam się z nimi i wysłałam CV. Dziś nawet miałam miły telefon od Pani z Fundacji, która chciała dopytać mnie o szczegóły – które urzędy mnie interesują, dlaczego, jaki mam typ niepełnosprawności i tak dalej. Udzieliłam jej wszelkich informacji wyczerpująco, ona zaś obiecała mi, że gdy będzie w interesującym mnie urzędzie jakieś miejsce zadzwoni do mnie trener zawodowy, który zajmuje się danym rewirem Warszawy.

Czuję, że trochę tracę rozpęd. Oczywiście na kupionej skakance sobie skaczę, staram się nie zalegać w łóżku zbyt długo, wykonuję wszelkie domowe obowiązki wzorowo, ale gdzieś w środku czuję pustkę. Wiem, że zła karta w końcu musi się obrócić, a po każdej burzy wychodzi w końcu słońce, ale ja na to słońce czekam już baaardzooo długo i chwilami przestaję wierzyć, że ono w ogóle nadejdzie. Popadam w stagnację, niechęć do działania i trudno mi z tym walczyć. Na szczęście niedługo znowu odwiedzę dom, co prawda tylko na trzy dni, ale dobre i to.

A zmieniając trochę temat - uwierzycie, że żeby dowiedzieć się dostępność pani doktor (recepty, ah, kochane recepty) dzwoniłam do przychodni aż 50 razy? A to numer zajęty, a to niedostępny, a to znowu nikt nie podnosi słuchawki. Czyste szaleństwo. Nie wiedziałam, że może być aż tak trudno dodzwonić się na rejestrację. Ciągle uczę się, że to jest duże miasto i nie dodzwonię się za drugim razem jak w moim Tarnowie. Ale aż 50 razy to już ogromna przesada. I w zasadzie trzeba wisieć na telefonie i po prostu próbować, bo inaczej się nie da. Zeszła mi ponad godzina, tylko po to, by dowiedzieć się, że dziś co prawda pani doktor powinna być, ale jej nie będzie i mam dzwonić jutro, bo jutro ma być w godzinach 14-18. A dziś jeszcze nie wiadomo czy będzie, czy jednak odwoła dyżur. Mam nadzieję, że do środy uda mi się do niej dostać i wziąć recepty, bo w Tarnowie chciałam wykupić leki w taniej aptece.

Pogoda za oknem trochę męczy – brakuje jasności dnia, bure chmury płyną po niebie padając na świat mocnym deszczem i już nie wiadomo za czym płaczą chmury – czy za latem, bo odchodzi czy już z melancholii jesiennej. Jedynym skutecznym przepisem dla mnie dziś jest herbata z miodem i cytryną. Warto wiedzieć, że jeśli chcemy, by cytryna i miód zachowały swoje właściwości herbatę powinniśmy zaparzyć bez dodatków, później odczekać aż napój nieco ostygnie a dopiero później do ostudzonego płynu dodać cytrynę i miód – tylko wtedy wszystkie zdrowotne właściwości zostaną w dodawanych produktach zachowane.

Życzę Wam sił, optymizmu i proszę o kciuki za poprawę moje nastroju.
Uściski, Ewelina.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz