Dzień dobry wszystkim,
z dobrych wieści - pani promotor
zaakceptowała moją pracę. W tym tygodniu wydrukowałam ją i wysłałam do
Poznania. Mam już umówiony termin obrony – jadę na Uniwersytet Ekonomiczny
bronić się 23 września. Cieszę się, że temat studiów podyplomowych uda mi się
zamknąć już niedługo. To coś, co cały czas musiałam mieć gdzieś z tyłu głowy, a
nie miałam sił by temat domknąć, czyli napisać pracę i rozwiązać test. Ale już
za chwilę to za mną.
Z trochę gorszych wieści – wciąż
nie znalazłam pracy. Byłam na kilku rozmowach: w kawiarence odpowiedź dostanę
dopiero początkiem października, w klubie fitness dla dzieci i mam sama nie
wiem kiedy dostanę odpowiedź. Właścicielka zareagowała na mnie dość
entuzjastycznie. Być może możliwe byłoby zatrudnienie na pół etatu, ale póki co
zero konkretów. Obiecała jednak się odezwać, więc zostawiłam jej CV z moim
numerem, podziękowałam za spotkanie i pozostaje mi tylko czekać na
kontakt z jej strony. Znalazłam też pewną Fundację wspierającą osoby
niepełnosprawne, które chcą znaleźć zatrudnienie w urzędach m.st. Warszawa. Skontaktowałam
się z nimi i wysłałam CV. Dziś nawet miałam miły telefon od Pani z Fundacji,
która chciała dopytać mnie o szczegóły – które urzędy mnie interesują,
dlaczego, jaki mam typ niepełnosprawności i tak dalej. Udzieliłam jej wszelkich
informacji wyczerpująco, ona zaś obiecała mi, że gdy będzie w interesującym
mnie urzędzie jakieś miejsce zadzwoni do mnie trener zawodowy, który zajmuje
się danym rewirem Warszawy.
Czuję, że trochę tracę rozpęd. Oczywiście na
kupionej skakance sobie skaczę, staram się nie zalegać w łóżku zbyt długo,
wykonuję wszelkie domowe obowiązki wzorowo, ale gdzieś w środku czuję pustkę.
Wiem, że zła karta w końcu musi się obrócić, a po każdej burzy wychodzi w końcu
słońce, ale ja na to słońce czekam już baaardzooo długo i chwilami przestaję
wierzyć, że ono w ogóle nadejdzie. Popadam w stagnację, niechęć do działania i
trudno mi z tym walczyć. Na szczęście niedługo znowu odwiedzę dom, co prawda
tylko na trzy dni, ale dobre i to.
A zmieniając trochę temat - uwierzycie,
że żeby dowiedzieć się dostępność pani doktor (recepty, ah, kochane recepty) dzwoniłam do przychodni aż 50
razy? A to numer zajęty, a to niedostępny, a to znowu nikt nie podnosi
słuchawki. Czyste szaleństwo. Nie wiedziałam, że może być aż tak trudno dodzwonić
się na rejestrację. Ciągle uczę się, że to jest duże miasto i nie dodzwonię się
za drugim razem jak w moim Tarnowie. Ale aż 50 razy to już ogromna przesada. I
w zasadzie trzeba wisieć na telefonie i po prostu próbować, bo inaczej się nie
da. Zeszła mi ponad godzina, tylko po to, by dowiedzieć się, że dziś co prawda pani
doktor powinna być, ale jej nie będzie i mam dzwonić jutro, bo jutro ma być w
godzinach 14-18. A dziś jeszcze nie wiadomo czy będzie, czy jednak odwoła dyżur. Mam nadzieję, że do środy uda mi się do niej dostać i wziąć recepty, bo
w Tarnowie chciałam wykupić leki w taniej aptece.
Pogoda za oknem trochę męczy –
brakuje jasności dnia, bure chmury płyną po niebie padając na świat mocnym
deszczem i już nie wiadomo za czym płaczą chmury – czy za latem, bo odchodzi
czy już z melancholii jesiennej. Jedynym skutecznym przepisem dla mnie dziś
jest herbata z miodem i cytryną. Warto wiedzieć, że jeśli chcemy, by cytryna i
miód zachowały swoje właściwości herbatę powinniśmy zaparzyć bez dodatków, później
odczekać aż napój nieco ostygnie a dopiero później do ostudzonego płynu dodać
cytrynę i miód – tylko wtedy wszystkie zdrowotne właściwości zostaną w dodawanych
produktach zachowane.
Życzę Wam sił, optymizmu i proszę o kciuki za poprawę moje nastroju.
Uściski, Ewelina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz