czwartek, 14 września 2017

Niemoc i sposób na nią


Dzień dobry Wszystkim,

ostatnio nie miałam najlepszego czasu – byłam jakaś odrętwiała, nieobecna. Czułam się potwornie zmarnowana i niezdolna do niczego. Od kilku dni jednak walczę o zmianę podejścia. To chyba brak słońca negatywnie na mnie wpłynął – uznałam, że najwyższa pora na zwiększenie suplementacji witaminy D – to jej niedobór często wpływa na spadek samopoczucia w chłodne jesienne dni.

Zmniejszyłam też do minimum spożywanie słodkości – to proste, wystarczy nie kupować słodyczy aby ich nie jeść. Zmieniłam słodycze na owoce: gruszki, jabłka, mandarynki. Częściej gotuję też kompot z mrożonych owoców. Maliny, truskawki, wiśnie, porzeczka i jabłko to fantastyczna kompozycja, którą bardzo polecam. Czasem też robię sobie lemoniadę z wody mineralnej, cytryn, pomarańczy i mięty (mam prosto z doniczki). Oprócz tego opracowałam sobie ramowy plan codziennej rutyny. Zdecydowanie poprawia mi nastrój, gdy mój dzień jest uporządkowany. W chaosie czuję się niepewnie i wpadam w prokrastynację – stan, w którym wykonanie ważnych czynności odkładamy cały czas na później i tak naprawdę nie robimy nic. To niebezpieczny i smutny stan, który z czasem może przerodzić się w lęk przed działaniem, a nawet depresję. Po prostu osoba zaczyna widzieć piętrzące się przed nią zadania, które się mnożą i zaczyna podejmować decyzję o niedziałaniu czując, że nie da sobie z niczym rady. Jedynym lekarstwem na taki stan jest robienie czegokolwiek, choćby czegoś prostego. To może być choćby umycie naczyń, nastawienie prania, wyprasowanie ubrań, spacer z psem. Kiedy działamy, najpierw nawet niepewnie i z nerwami, z czasem zaczynamy czuć się coraz lepiej bo na liście zadań do zrobienia możemy odhaczać kolejne zadania.

Odpowiednie porządkowanie działań od ważnych i pilnych, aż do nieważnych i niepilnych znacznie ułatwia życie. Niezbyt długa lista zadań bardzo pomaga podjąć działania nawet w momencie niechęci do robienia czegokolwiek, a satysfakcja z realizacji kolejnych podpunktów listy pomaga utrzymać się w radosnym stanie poczucia, że COŚ robimy i JAKOŚ działamy. Mi największą frajdę sprawia spojrzenie na listę zadań całkowicie pokreśloną – znaczy to że zrobiłam wszystko co zaplanowałam na dany dzień i mam chwilę dla siebie – od kilku dni staram się ją przeznaczać na ćwiczenia pod okiem Ukochanego, serial który lubię, herbatę i rozmowę z Rafałem albo lekturę czy to ciekawych artykułów, czy dobrej książki. Codzienny, przewidywalny plan dnia daje mi poczucie bezpieczeństwa i wewnętrznego spokoju. Wiem, że mój dzień jest poukładany i wypełniony zajęciami. Dzięki temu nie mam czasu na odrętwienie czy dziwne myśli kłębiące się w głowie kiedy człowiek nie do końca wie co ze sobą zrobić. Teraz na przykład jest pora pisania dla Was artykułu i właśnie to robię. Jestem już po ćwiczeniach i miłej herbacie z moim mężczyzną. Po napisaniu artykułu mam w planach zabawę z naszym Uszakiem. Swoją drogą ten mały Jegomość ostatnio przestał gubić futro i nabrał apetytu. Musimy go pilnować, aby przypadkiem nie przytył. Króliki mają skłonność do tycia i dlatego trzeba je regularnie ważyć i ograniczać nadmierne jedzenie. A co do futra – trochę martwimy się o nadchodzącą zimę – skoro Uszek już teraz gromadzi futro, mało się go wyczesuje i mało leci to kto wie, może tegoroczna zima będzie naprawdę mroźna? Czas oczywiście pokaże jak będzie ale mamy z Rafałem takie przemyślenia, że może nasz zwierzak wyczuwa jak to będzie tego roku. Królik to też niezły terapeuta – nie narzuca się, ale jest, zwłaszcza wieczorem, kochanym małym przytuliskiem, który rozdaje buziaki i mocno się tuli. Właśnie przyszedł więc pora na dziś się pożegnać.

Dobrego dnia dla wszystkich czytających i serdeczności,
Wasza Ewelina

poniedziałek, 11 września 2017

Stoję w przecinku czekając na wykrzyknik


Dzień dobry wszystkim,

z dobrych wieści - pani promotor zaakceptowała moją pracę. W tym tygodniu wydrukowałam ją i wysłałam do Poznania. Mam już umówiony termin obrony – jadę na Uniwersytet Ekonomiczny bronić się 23 września. Cieszę się, że temat studiów podyplomowych uda mi się zamknąć już niedługo. To coś, co cały czas musiałam mieć gdzieś z tyłu głowy, a nie miałam sił by temat domknąć, czyli napisać pracę i rozwiązać test. Ale już za chwilę to za mną.

Z trochę gorszych wieści – wciąż nie znalazłam pracy. Byłam na kilku rozmowach: w kawiarence odpowiedź dostanę dopiero początkiem października, w klubie fitness dla dzieci i mam sama nie wiem kiedy dostanę odpowiedź. Właścicielka zareagowała na mnie dość entuzjastycznie. Być może możliwe byłoby zatrudnienie na pół etatu, ale póki co zero konkretów. Obiecała jednak się odezwać, więc zostawiłam jej CV z moim numerem, podziękowałam za spotkanie i pozostaje mi tylko czekać na kontakt z jej strony. Znalazłam też pewną Fundację wspierającą osoby niepełnosprawne, które chcą znaleźć zatrudnienie w urzędach m.st. Warszawa. Skontaktowałam się z nimi i wysłałam CV. Dziś nawet miałam miły telefon od Pani z Fundacji, która chciała dopytać mnie o szczegóły – które urzędy mnie interesują, dlaczego, jaki mam typ niepełnosprawności i tak dalej. Udzieliłam jej wszelkich informacji wyczerpująco, ona zaś obiecała mi, że gdy będzie w interesującym mnie urzędzie jakieś miejsce zadzwoni do mnie trener zawodowy, który zajmuje się danym rewirem Warszawy.

Czuję, że trochę tracę rozpęd. Oczywiście na kupionej skakance sobie skaczę, staram się nie zalegać w łóżku zbyt długo, wykonuję wszelkie domowe obowiązki wzorowo, ale gdzieś w środku czuję pustkę. Wiem, że zła karta w końcu musi się obrócić, a po każdej burzy wychodzi w końcu słońce, ale ja na to słońce czekam już baaardzooo długo i chwilami przestaję wierzyć, że ono w ogóle nadejdzie. Popadam w stagnację, niechęć do działania i trudno mi z tym walczyć. Na szczęście niedługo znowu odwiedzę dom, co prawda tylko na trzy dni, ale dobre i to.

A zmieniając trochę temat - uwierzycie, że żeby dowiedzieć się dostępność pani doktor (recepty, ah, kochane recepty) dzwoniłam do przychodni aż 50 razy? A to numer zajęty, a to niedostępny, a to znowu nikt nie podnosi słuchawki. Czyste szaleństwo. Nie wiedziałam, że może być aż tak trudno dodzwonić się na rejestrację. Ciągle uczę się, że to jest duże miasto i nie dodzwonię się za drugim razem jak w moim Tarnowie. Ale aż 50 razy to już ogromna przesada. I w zasadzie trzeba wisieć na telefonie i po prostu próbować, bo inaczej się nie da. Zeszła mi ponad godzina, tylko po to, by dowiedzieć się, że dziś co prawda pani doktor powinna być, ale jej nie będzie i mam dzwonić jutro, bo jutro ma być w godzinach 14-18. A dziś jeszcze nie wiadomo czy będzie, czy jednak odwoła dyżur. Mam nadzieję, że do środy uda mi się do niej dostać i wziąć recepty, bo w Tarnowie chciałam wykupić leki w taniej aptece.

Pogoda za oknem trochę męczy – brakuje jasności dnia, bure chmury płyną po niebie padając na świat mocnym deszczem i już nie wiadomo za czym płaczą chmury – czy za latem, bo odchodzi czy już z melancholii jesiennej. Jedynym skutecznym przepisem dla mnie dziś jest herbata z miodem i cytryną. Warto wiedzieć, że jeśli chcemy, by cytryna i miód zachowały swoje właściwości herbatę powinniśmy zaparzyć bez dodatków, później odczekać aż napój nieco ostygnie a dopiero później do ostudzonego płynu dodać cytrynę i miód – tylko wtedy wszystkie zdrowotne właściwości zostaną w dodawanych produktach zachowane.

Życzę Wam sił, optymizmu i proszę o kciuki za poprawę moje nastroju.
Uściski, Ewelina.



czwartek, 7 września 2017

Życie jest fajne

Cześć,

postanowiłam Wam dzisiaj podrzucić trochę pozytywnych emocji. Co prawda wciąż szukam pracy i jest to dla mnie duże wyzwanie, ale nie poddaję się wierząc, że znajdę coś dla siebie. Dziś nawet odważyłam się wysłać swoje CV wraz z pracą licencjacką jako listem motywacyjnym do pewnej firmy mającej swoje biuro niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Firma zajmuje się na co dzień szeroko zakrojonymi badaniami marketingowymi na rynku aptecznym i farmaceutycznym. Mam nadzieję, że zainteresuje ich mój list motywacyjny i chęć pracy choćby na rocznym stażu. A firmę tę znalazłam zupełnie przypadkiem podczas pisania swojej pracy podyplomowej. Przyszła już najwyższa pora by zakończyć ten etap w życiu, który mocno mi ciążył. Jednak przez długi czas nie czułam się
na siłach by napisać tę krótką pracę. Gdy poczułam przypływ energii jak zwykle zwróciłam się z prośbą do pana profesora Henryka Mruka z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Jak zawsze nie zawiódł i posłużył mi swoją radą, pomocą i doświadczeniem. Wysłałam już swoją dwudziestoczterostronicową pracę do oceny mojej promotor. Wiem, że efekt końcowy nie jest idealny i na pewno mogłabym napisać tę pracę pewnie lepiej, może dokładniej, ale zwyczajnie nie mam do tego głowy. W moim życiu tak wiele się dzieje i tak liczne są niewiadome, że chcę obronić pracę podyplomową choćby na dobry, nie musi być celujący. Pracy jeszcze trochę przede mną. Muszę rozwiązać testy zaliczeniowe i wysłać je kierownikowi naszego roku oraz przygotować pięcio-siedmiominutową prezentację, którą następnie muszę nagrać i również udostępnić do oceny Doktorowi Markowi. Jeśli starczy mi weny to jeszcze dziś mam w planach rozwiązanie testów niezbędnych do dopuszczenia mnie do obrony pracy podyplomowej. Trochę po cichutku liczę na to, że obrona mojej pracy odbędzie się najpóźniej w drugiej połowie września. Pani promotor pocieszyła mnie, że taka opcja jest jak najbardziej możliwa. Teraz póki co pozostaje mi czekać na uwagi. Mam nadzieję, że moja praca jest do zaakceptowania.


Pijąc herbatę czytam sobie Marketing przy Kawie. To świetna strona internetowa dla ludzi, którzy ciekawią się tematyką marketingu nie tylko farmaceutycznego i aptecznego a chcą być na bieżąco w pojawiających się nowinkach. Po chwili odpoczynku w planach mam wzięcie się za test – wcale nie jest on taki prosty i oczywisty zwłaszcza, że składa się nie tylko z pytań zamkniętych. Tych otwartych obawiam się najbardziej ale mam nadzieję, że pójdzie mi dobrze. Pogoda za oknem niezbyt napawa optymizmem. Gdy do was piszę tego wrześniowego popołudnia temperatura na zewnątrz nie przekracza 15 stopni, synoptycy w radiu zapowiadają silne opady w Warszawie, za oknem ciągle mokro, bezsłonecznie ogólnie rzecz ujmując niezbyt przyjemnie. Ja zaś postanowiłam umilić sobie dni – po pierwsze cały czas towarzyszy mi Nasz uszak Wibrys – zaobserwowaliśmy z Rafałem, że zaczął zmieniać futerko na grubsze i gubi o wiele mniej sierści, a przy głaskaniu wyczuwalna jest lekka szorstkość. Wibrys zrobił się też aktywniejszy, bo króliki o wiele lepiej czują się w niższych temperaturach. Obojgu nam to odpowiada. Uszak więcej szaleje z nami, przykryty kocem „kopie tunel” bawiąc się przy tym znakomicie wręcz zachęca noskiem by tworzyć mu „norki” do kopania. Więcej też przebywa z nami, chętniej dokazuje i szaleje. To ogromna radość obserwować go tak radosnego, miziastego i przytulastego. Całuski rozdaje namiętnie i dużo więcej niż w leniwe, letnie, upalne dni. 


Oprócz tego zaplanowałam powrót to radości z czasów gdy byłam małą dziewczynką i dzisiaj jadę kupić sobie skakankę :) Rozpiera mnie energia na samą myśl o skakaniu sobie w pokoju podczas słuchania ulubionej muzyki czy podczas oglądania jakiegoś ciekawego programu w telewizji. O dziwo takie czasem się jeszcze w telewizji udaje znaleźć, choć najczęściej można je zobaczyć tylko na kanałach naukowych czy poświęconych przyrodzie odległych zakątków świata. Jak widzicie zatem dużo się w mojej głowie dzieje i potrzebuję zamknąć sprawę studiów, by oddać się w pełni swojemu życiu. Pragnę uczynić je pełnym uśmiechu, radosnym i barwnym. I głęboko wierzę w to, że mi się ta sztuka uda.

Na koniec chcę się podzielić z Wami piosenkami, które ostatnio słucham z ogromną przyjemnością: Thunder zespołu Imagine Dragons oraz Ed Sheeran – Galway Girl. Oba teledyski są zrobione w sposób bardzo przyjemny dla oka. Naprawdę warto je zobaczyć :)

Z pozdrowieniem i życzeniem słońca w sercu,

Wasza Ewelina

sobota, 2 września 2017

Falstart

Cześć Kochani,

na zewnątrz powoli robi się już jesiennie – temperatury nie przekraczają 20 stopni, za oknami jest wietrznie, pochmurno, a nawet deszczowo. Ja jednak cieszyłam się bardzo na początek września – zdawało się bowiem, że w końcu znalazłam dobrą pracę. Może nie miało to być nić górnolotnego – ot, pracownik kasy w sklepie spożywczym, ale byłam jeszcze przed sierpniowym odwiedzeniem Tarnowa na kilku dniach szkoleniowych i szło mi naprawdę nieźle. Byłam więc z siebie zadowolona. Poza tym praca w tym miejscu miała naprawdę dużo plusów – nienajgorszy „socjal”, bliska odległość od domu, fajne kierownictwo, zrozumienie i naprawdę sympatyczna atmosfera pracy. Stwierdziłam więc, że póki co mam dosyć szukania na siłę pracy w jakimś odległym biurze. Spodobałam się i etat miałam jak w banku. Niestety, gdy dziś powinnam być w pracy piszę dla Was ten wpis. Niestety za dużo mi się wydawało – w kwestii wymagań i lekkości tej pracy, a rzeczywistość szybko ustawiła mnie do pionu. Rano jeszcze nie było źle – zjadłam z Ukochanym śniadanie, Lucjan wzorowo się wypróżnił aby później w pracy siedzieć cicho, wypiłam spokojnie pyszną herbatę z cytryną, spakowałam drugie śniadanie… Rafał nawet zawiózł mnie do pracy. Dzień zaczął się więc wyśmienicie.

Na miejscu udałam się do szatni, by założyć służbową koszulkę i odłożyć część swoich rzeczy – parasol pod dachem nie jest mi do niczego potrzebny. Gdy siadałam do kasy, by obliczyć ile przed otwarciem sklepu mam gotówki, pani kierownik początkowo chciała mi kazać wrócić się i odnieść dużą torebkę, ale gdy wyjaśniłam jej, że mam tam potrzebny sprzęt stomijny potraktowała mnie wyrozumiale. Trochę się stresowałam licząc ładnych kilka tysięcy złotych, ale inna koleżanka z pracy życzliwie mi pomogła i uśmiechem oraz spokojnym podejściem pomogła mi się wyciszyć. Tak przygotowana zaczęłam przyjmować pierwszych klientów – nieco nieporadnie kasowałam ich zakupy, ale każdy z nich był sympatycznie nastawiony gdy mówiłam, że to mój pierwszy samodzielny dzień na stanowisku pracy. Niestety, jednak w pewnym momencie poczułam, że coś jest źle – na początku myślałam, że to jakieś psikusy Lucjana i że zaraz mi przejdzie, ale ból się nasilał. Sprawdziłam worek i wtedy zobaczyłam, że mój brzuch nieco puchnie i boli. Wystraszyłam się nie na żarty, ale szybko skojarzyłam co może być przyczyną problemu – przez kilka godzin siedziałam i przerzucałam zakupy klientów – a to kilka kilogramów ziemniaków, a to zgrzewka wody mineralnej, a to ciężka główka kapusty. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo to odczuję. Kulminacją bólu brzucha była sytuacja, gdy pewna kobieta w ciąży zemdlała mi przed kasą i ja oczywiście wyskoczyłam do niej, by jej pomóc. Wtedy dołożyłam sobie już dokumentnie. Potrzebowałam przerwy. Na szczęście koleżanka z kasy obok już wróciła ze swojego przerwy i ja byłam następna. Czując, że chce mi się płakać z bólem obsłużyłam ostatnich pięcioro klientów po czym uciekłam do łazienki. Brzuch bolał bardzo. Nieco spanikowana zadzwoniłam od razu do swojego lekarza. Powiedział mi, że absolutnie nie mogę tyle dźwigać i że praca na kasie nie jest dla mnie. Sugerował bym wróciła do domu i kilka dni nic nie dźwigała, a wszystko się uspokoi. Powiedział, że praca dla mnie to raczej stanowisko biurowe, niewymagające takiego dużego i długotrwałego wysiłku fizycznego. Później informacja dla ukochanego i… Cóż było począć – obolała i przygarbiona ze smutkiem poszłam przekazać tę informację pani kierownik zmiany. Oczywiście nie była zadowolona z tej sytuacji, bo będzie zmuszona zmieniać grafik, ale potraktowała moją sprawę ze zrozumieniem. Musiałam po przerwie i chwili na złapanie oddechu pójść zamknąć kasę – policzyć czy nie brakuje nim kasę przejęła inna osoba. To bardzo ważne w tym zawodzie, bo ponosi się odpowiedzialność finansową. Ja zaś po przekazaniu poszłam najpierw się przebrać do szatni i do pań w kadrach by powiedzieć, że praca jest dla mnie fizycznie zbyt ciężka i że nie mogę jej wykonywać. Nawet tam zostałam potraktowana z ogromnym zrozumieniem. Jedna pani nawet mnie uściskała życząc zdrowia i obiecała, że zostawią sobie moje cv, bo jeśli zwolni się jakieś stanowisko biurowe będę pierwszą kandydatką, którą mają już sprawdzoną. 

Taki to był mój trochę falstart – już wskoczyłam, ale zbyt pewnie i zbyt szybko na te wody, a one okazały się dla mnie zbyt wartkie i zbyt wymagające. Nie żałuję tego doświadczenia. Cieszę się, że świetnie sobie radziłam na szkoleniu i kolejny raz zostawiam po sobie dobre wrażenie. To też jest w pewnym stopniu motywacją do tego, by się nie poddawać, a według mnie to doświadczenie jest też dla mnie lekcją. Już wiem jakiej pracy szukać, a w co się nie pakować. Opuchnięcie okolic brzucha już ustąpiło, ale przez kilka dni będę się oszczędzać w kwestii dźwigania i wszystko wróci do normy. Na szczęście z Lucjanem wszystko okay i nie zrobiła mi się żadna przepuklina. Wierzę, że niebawem znajdę pracę, w której będę sobie dobrze radzić i która będzie dla mnie doskonała. Póki co serdecznie Was wszystkich pozdrawiam razem z Wibrysem, który nieco zaskoczony, że jestem tak wcześniej w domu przytula się do mnie.


Uściski,

Ewelina