poniedziałek, 6 lutego 2017

Ewelina Zach: Play listy


Dzień dobry.

Wstałam. Jakoś. Trudno było. Bardzo. Godzina przed wstaniem to były filmiki z kotami i psami na Youtube. Ale wstałam. Zjadłam śniadanie i zażyłam standardowo swoje leki. Obdzwoniłam rodzinę. Totalnie dzisiaj się nie mogę zebrać w sobie ani obok siebie. Obdzwoniłam rodzinkę, bo tęsknią – ja w sumie też.

Cisza jest dziś zielonym oddechem na błękicie niepamięci chmur o niczym… nie chcę po prostu nie być ale nie jestem wcale i nigdzie. Sięgam po książkę Kai Kowalewskiej – czytając zatrzymuję się ilekroć pojawia się jakiś utwór muzyczny w treści i staram się poczuć historię, jaka biega po kartkach jej książki – jestem chora na fobię – a nie wszystkie są o miłości. Zasłuchuję się w utwór Myslovitz – W deszczu maleńkich żółtych kwiatków. Tak mi brakuje radosnej żółtości słońca i bieli innej niż biel śniegu i brakuje mi błękitu nieba – taki sam kolor ma moja miłość i ulubione szklanki głównej bohaterki w książce Kai. Zastanawiam się czego mi brakuje i czytam tekst piosenki, który napisałam dla Przyjaciela – brakuje mi pisania, brakuje tworzenia, ale nie wpisów i prostych zrozumiałych słów. Brakuje mi moich różowych słoni i waty cukrowej, które nie każdy rozumie od razu na wskroś, a prędzej nikt nie rozumie wcale – tylko ja i moja dusza znamy i rozumiemy swój własny dowcip tak na sto procent. Zaczynam rozumieć, że gdzieś w środku samej siebie potrzebuję napisać swoje słowa i ubrać je w kreacje, które dla nich uszyję. 

I zgubiłam fleksującą stalówkę. Zamówiłam już nawet taką samą i jeszcze drugą. Bo podobno pisać piórem to nie to samo co pisać stalówką na nasadce. W sumie nie podobno bo już pisałam i wiem, że na pewno. Brakuje mi jeszcze dobrego atramentu, chciałabym mieć ich pięć i żeby każdy miał inny odcień niebieskiego – i turkus, i granat: jasny i ciemny, i mroczny też. Ale nawet to nie jest tak ważne jak sam w sobie proces twórczy. Zastanawiam się i głowię czemu tak się ciągle plątam (albo może plączę) na coraz to kolejnych studiach, pisząc coraz to nowsze prace o rynku aptecznym i reklamach suplementów skoro tak naprawdę chcę pisać i tworzyć o emocjach, życiu i papierze uczuć – ale trzeba, jak się coś zaczyna to trzeba to skończyć. 17 lutego jadę na piąty zjazd z dziesięcu więc jestem w połowie drogi. Muszę też – albo raczej podjęłam taką decyzję – do 15 lutego napisać pierwszy rozdział swojej pracy podyplomowej. Ale na razie wrócę póki co do Lei i książki Kai – tak nietypowej, tak głośno krzyczącej i cicho oddychającej słowami.

P.S. Pierwsze 25 minut z hantelkami zaliczone po śniadaniu – dałam radę choć trochę bolą mnie ramiona – dobrze, że nie dłonie i palce, bo nie napisałabym postu. Poza tym dziś dzień mailowy – będzie dużo wysyłek pocztowych na skrzynkach mailowych ;-)

Pozdrowienia, Ewelina


P.S. 2 Mam dzisiaj siłownię słów – oby cuda istniały naprawdę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz