wtorek, 18 lipca 2017

Jest zabawaaa



Cześć Kochani,

ostatnio miałam okazję odwiedzić na moment moje rodzinne strony z powodu podniosłego wydarzenia. Jedna z moich kochanych kuzynek 15 lipca wzięła ślub. Na początku nie byłam przekonana czy iść – martwiłam się głównie o zachowanie mojej stomii, Lucjana – lecz mój Mężczyzna przekonał mnie do wyjazdu. Przyznam, że główną motywacją była możliwość zobaczenia się z rodzinką oraz… wizyta u ulubionej Pani kosmetolog <3. Jednak jak to w życiu bywa i tym razem nie obeszło się bez przygody. Ale po kolei…


W czwartkowe popołudnie przed wyjazdem spakowaliśmy z Rafałkiem większość potrzebnych nam rzeczy na te kilka dni – ja obliczyłam ilość potrzebnych woreczków, dodałam też akcesoria i na wszelki wypadek również pastę gojącą, spakowałam kilka ubrań, dwie pary rajstop (jakby jedne się potargały na imprezie) itp. Mój Ukochany w tym czasie dopieszczał swój garnitur – nieco go oczyścił, wyprasował pięknie spodnie w kant, zawiązał wymyślnie krawat, dobraliśmy koszulę. Na piątek zostało mi tylko sprawdzenie lodówki, opróżnienie koszów na śmieci i spakowanie Wibrysa wraz z jego smakołykami. No słowem idealne przygotowanie ;-). W piątek Narzeczony wyszedł chwilkę wcześniej z pracy, spakowaliśmy wszystko do auta i zadowoleni oraz zrelaksowani ruszyliśmy w stronę Tarnowa. Włączyłam ulubione radio, uchyliłam szybę, bo po 15. w piątek wyjazd z Warszawy to trasa przez korki, doglądałam jak się ma nasz Uszak a Rafał cierpliwie brnął przez korki z uśmiechem na ustach. Przejechaliśmy około 60 km, a kiedy wyjechaliśmy za największe możliwe korki, Rafał nagle pobladł. Zapytam co się stało, a on na to, że nie wziął garnituru. Na początku myślałam, że sobie żartuje (ja o swojej sukience pamiętać nie musiałam, czekała na mnie na wieszaku w domu) on jednak mówił serio. Zapytałam go tylko czy bardzo nie chce mu się wracać. Odparł, że jakby się wrócił to już by został, i że absolutnie nie ma ochoty być 2 godziny w plecy jeśli chodzi o naszą podróż, a i królik nie byłby szczęśliwy. Doszliśmy do wniosku, że będzie musiał kupić nowy garnitur, ze śmiechem stwierdziłam, że będzie miał go już na swój ślub. Ale ponieważ to duży wydatek będzie musiał póki co oszczędzić na kamerce do auta – trudno coś za coś :). Dobrze, że chociaż zabrał buty – nawet dwie pary J. Pośmialiśmy się trochę z tego roztargnienia i jechaliśmy dalej. Mieliśmy nieszczęście trafić w powypadkowy korek… o długości, bagatela 10 km… tkwiliśmy w nim półtorej godziny. Królik miał na nas potwornego focha, kiedy w końcu około 22 dotarliśmy na miejsce. Miał „w omyku” swoje przysmaki i nasze słowa skruchy – ot, wielki foch i już. Dobrze, że Lucjan w tym całym zamieszaniu był spokojny – woreczek się trzymał, nie było puszczania bąków, ani burczenia – po prostu ideał stomijny jak się patrzy. Ja zaś czułam, że mój Uszak się zemści.


I się nie myliłam. Wibrys obudził mnie rzucaniem miską o 5:40 następnego dnia. Czułam się totalnie niewyspana, a mój zwierzak dokazywał, skakał, biegał i szalał w najlepsze aż do 7:30 po czym… padł na moje łóżko i spał dobrą godzinę – tak słodko, że nie miałam serca go budzić, czy kłaść się nawet obok. Siedziałam tylko, patrzyłam i zrobiłam kilka zdjęć, bo to był uroczy widok. Na szczęście maluch gdy się obudził potuptał grzecznie do swojej klatki, a ja mogłam jeszcze troszkę się przespać. Około 9 zameldował się Ukochany – pojechaliśmy po nowy garnitur, później ja do kosmetyczki, a on do fryzjera. Bardzo fajnie było poczuć się mega zadbaną i piękną, kiedy Ania czarowała mój makijaż na wesele – wyszło pięknie, co zresztą możecie zobaczyć na zdjęciu.


A co z samym weselem? Młodzi wyglądali cudownie. Ja bawiłam się wybornie aż do 2:30. Duuuużo tańczyłam, jadłam wszystko na co miałam ochotę (a jedzenie było pyszne – zwłaszcza słodkości) i mój Lucek był wybitnie grzeczny. Korzystając z okazji porozmawiałam z każdym z rodziny choć kilka chwil – śluby to fantastyczna okazja by spotkać się z większą ilością członków rodziny. Było mi też miło słuchać komplementów o tym jak zdrowo wyglądam i jak miło patrzeć jak się bawię mimo tego, co przeszłam z moim kolanem. A tańczyłam więcej od niejednej zdrowej osoby na weselu! Jak już będę miała więcej zdjęć od Państwa Młodych napiszę odrębny post, gdzie Wam pokażę więcej – sama nie marnowałam czasu na bieganie z aparatem, wolałam bawić się na całego J Stomia to żadne ograniczenie – można pięknie wyglądać, cudownie się bawić i zapomnieć o wszystkich problemach – wszystko zależy od Naszego podejścia, wierzcie mi! Jestem tego najlepszym dowodem :)


Uściski,

Ewelina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz